Liw 2017 – reaktywacja…
Po kilku latach przerwy, postanowiliśmy kolejny raz w tym roku przewietrzyć ubrania historyczne, tym razem na zamku w Liwie. Miejsce to zacne, z długa historią rekonstrukcyjną a jednak, jak nawet twierdzą sami organizatorzy, ostatnimi czasy zaniedbane. Jeszcze w 2012 ciężko było tam rozstawić namiot, tłumy znajomych kąpały się gromadnie w Liwcu a wieczorami ciężko było dopchać się do ogniska (niektórym 😉 ).
Turniej jednak coraz bardziej się komercjalizował i zatracał charakter imprezowy (słowa Ryby 🙂 ), w tym roku poczyniono pierwsze kroki by to zmienić – trzymam kciuki!
Awangarda w osobie Kiciego i mojej nieskromnej osoby, przybyła w piątek – jeszcze za dnia, by rozstawić namiot i szpej wszelaki. Po czym szybciutko udaliśmy się na żurek i chleb w płynie… dużo chleba 🙂
Wieczór to głównie ognisko, plotki, przybywający znajomi i odrobina alkoholu… wiele razy drobina alkoholu 🙂
Sobotni, słoneczny poranek to leniwe przebudzenie, ubieranie w biel i nieśpieszne śniadanie w karczmie. Później przebieżka po kramach, gdzie prócz jarmarkowej tandety był nasz znajomy góral z Poznania, robiący fajne rzeźby z kory. Były lokalne gospodarstwa, sprzedające własną żywność, wszelakiej maści pióra czy jajka strusie – mimo, iż towar dość powszechny to miło było porozmawiać z osobami pełnymi pasji i robiącymi w życiu to czego pragną.
Było też fajne (wiem – to subiektywna ocena 🙂 ) stoisko z drewnianymi produktami. Ale nie były to standardowe miski i kubki, ale sporo oryginalnych utensyliów domowych z pogranicza sztuki, a nawet trywialne przedmioty – jak deska do krojenia – były wykonane z genialnie wyglądającego drewna oliwnego.
Oczywiście piwo, gofry, frytki i lody – dostępne do upadłego. Standardowo (nawet po kilku latach) było stoisko z miodami i miodoladą oraz pierwszorzędne pierogi z mięsem i ciasta zrobione przez „kolo gospodyń” z Liwu – na samym początku drogi dojazdowej do zamku.
Po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, przyszła pora na tradycyjną kąpiel w Liwcu. Tym razem prócz przemiłych jałówek w rzece, ponoć ryzykowaliśmy w tym roku również paciorkowcem 😉
Po relaksie nad wodą i kolejnym posiłku, nastąpiła pora na wielkie emocje wynikające z rywalizacji w krokieta. Gra co prawda, nie pochodzi ze średniowieczna, acz bazuje na bardzo starych zasadach, więc czuliśmy się całkowicie rozgrzeszeni. Być może następnym razem będzie to już w pełni koszerny Pall Mall.
Z głównych atrakcji, prócz walk rycerskich, walk zawodowych i wszelakich permutacji ilości osobowych w ramach tych walk, pojawił się opiekun ptaków – popularnie sokolnikiem zwany. Pokazał jednak również sowy, jastrzębie a dodatkowo całkiem ciekawie opowiadał i przygotował całość w formie przedstawienia.
Koniec wieńczyła, również tradycyjnie, bitwa – a właściwie potyczka pod zamkiem.
Wieczorna część to pokaz konnych, w ramach rozgrzewki tnących kapusty, rozbijających jajka i finalnie pojedynkujących się na kopie – o możliwość władania przez rok zamkiem w Liwie.
Po zmroku, miały miejsce kolejne walki, pokaz „fireshow” wykonany przez lokalny zespół i bardzo spektakularny pokaz fajerwerków z muzyką w tle.
Wszystko skończyło się blisko północy, a więc dość późno. Część dla turystów była przewidziana tylko na jeden dzień – sobotę. Widać wyraźnie, że spokojnie można było zrobić Liw w formie dwudniowej – tym bardziej, że w tym roku był to okres blisko 15 sierpnia, a więc, dnia dla większości, wolnego od pracy. Być może kolejnym razem…
Wieczór to standardowo ognisko, trunki wszelakie i sporo szant 🙂
Niedzielny poranek upłynął głównie pod znakiem pakowania, choć i miłe śniadanie i kolejna kąpiel też były grane. Cóż tu dużo mówić, impreza miła lekka i przyjemna – zdecydowanie dobrze można było wypocząć i spędzić czas w wyborowym towarzystwie, bez kilku godzin jazdy 😀 Oby dłużej za rok!