Jesienny atak na reszel
Zacny był ten kolejny zjazd na reszelskim Zamku. Pod koniec września roku pańskiego 2019 zebrały się Węże oraz liczni goście z Ciechanowa w pięknym zamku niegdyś do biskupów warmińskich należącym. Spełzać zaczęły się w piątek od godzin wczesno popołudniowych aż do samej nocy. Ci zacni organizatorzy co wcześniej wyruszyć mogli, znowu syzyfowej pracy się podjęli i wysprzątali wieżę zamkową. Wieża nowe kaganki zyskała. Podczas nocnej piątkowej krzątaniny nie obyło się bez drobnych strat w dobytku- ucierpiały ogórki małosolne i zacna flaszka. Strat w ludziach wówczas nie odnotowano. Już piątkowy wieczór to biesiadowanie do białego rana. Wieść niesie, że były węże, które biesiadowania tego nie przetrwały bez szwanku, pokonane podobnież na szklanki przez niewiasty z Ciechanowa.
Sobotni poranek przywitał nas deszczem. A tu plany gospodarze mieli- spacery po reszelskim parku, po rynku, turniej łuczniczy dla zacnych gości… chyba czarownica jakaś wspomogła wężowe plemię bo poranny deszcz rychło ustąpił słońcu i błękitnemu niebu. Niemal wszyscy wypełzli więc na reszelski dziedziniec, ciesząc się zupełnie niezapowiedzianą słoneczną pogodą. Jeden tylko Papa Troll pozostał w zaciszu zamkowej komnaty, lecząc jesienne choróbsko. Stale informowany był o przebiegu zlotu a Jego wierne Trollątka go odwiedzały.
Spacery i gry w kości na dziedzińcu przerwał posiłek. Na wzmocnienie gospodarze podali zacną i sytą zupę czarownicy…Oko żaby, szpony sowy…czary mary dla szczęścia chwili i ciepłej strawy
Po posiłku i kilku partyjkach w kości o ostatnią chochlę polewki nadszedł czas na organizacje turnieju łuczniczego. Dzielny Tajger podniósł się po przegranej walce poprzedniego wieczoru. Turniej łuczniczy cieszył się ogromnym zainteresowaniem, choć rozpoczęty znacznie po sobotniej liturgii, podczas której zapewne odbyło się czytanie z Księgi proroka Zachariasza. Pogoda i humory dopisywały więc w turnieju wzięli udział niemal wszyscy- Ci początkujący i Ci zaprawieni w sztuce łuczniczej. Trwał on aż do zmroku, nie dziwota więc, że wygrali najlepsi. Pierwsze zaszczytne miejsce zajął Mości Pan Robert vel Zebra, na drugim Mefju z bractwa
z Ciechanowa się uplasował, na ostatnim zaś, w pięknym stylu Mości Leon herbu „To się nie uda” … 😉
Do uczty się szykować zaczęto. Jedni po sprawunki się udali, inni stoły i ławy ustawiać zaczęli, na których rychło ustawiono jadło i napitek. Kucharzom, który własnoręcznie przygotowali postne tarty czy pieczony schab z jesienną śliwką, nieobce były z pewnością najznakomitsze kucharskie rękopisy.
Zanim jednak w okrągłej wieży się rozgoszczono miał miejsce zacny pokaz mistrza ognia wspomnianego już wcześniej Loeona, herbu „To się nie uda”. I tym razem się udało…w takt muzyki i oklasków namalował na ciemnym niebie serpentyny ognia, które przypadkowi goście zamku z podziwem oglądali.
Po pokazie horda spragnionych zabawy do okrągłej zamkowej wieży ruszyła. Karczmą zarządzał nikt inny jak Pan Kafar vel Papcio. Śpiewom, toastom i hazardowi nie było końca. Nie kończyła się także wyśmienita strawa. Świetności temu wieczorowi nadało też obwieszczenie, że Panna Mariola oświadczyny Piwełka przyjęła. Chwała Im! Ostatni, najbardziej wytrwali biesiadnicy o bladym świcie spać poszli.
Nastał niedzielny poranek i czas powrotów bo co dobre szybko się kończy. Jeszcze obowiązkowa wizyta w kultowej karczmie na podzamczu „Daniello” i można wracać do domów jak te czaple co na jesiennym niebie klucze formują. Idzie zima. Czy tylko dlatego mroczne ptactwo krąży nad dachami zamku? Czy też to wróżba mających nadejść zdarzeń…?