Jesienna wyprawa na zamek w Reszlu
W ubiegły weekend wyruszyliśmy, jak co roku jesienią, by odwiedzić naszą bractwową siedzibę – zamek w Reszlu. Pogoda zapowiadała się ładna stwierdziliśmy więc, że to ostatni moment żeby trochę przewietrzyć nas i nasze stroje przed zimą. Mimo pewnych braków kadrowych postanowiliśmy wyjazd uskutecznić. Trzeba bronić się przed jesiennym marazmem!
Plan był prosty – idziemy zgubić się pochodzić po lesie, a po południu trafić na zamek, aby tam wspólnie ucztować. Warto tu wspomnieć, że wcześniej nie zdarzało nam się razem wyruszać na dłuższe przemarsze, był więc to taki baaardzo skromny, ale jednak chrzest bojowy. Na drogę przygotowaliśmy pełne picia bukłaki i przekąski.
Wpakowawszy się Bartoszowi do samochodu w sobotę z rana, ruszyliśmy więc w stronę Warmii. Następnie, Przejechawszy pół Polski trafiliśmy do lasu, nad którym wisiała jedyna w promieniu 200 km czarna chmura. Z której zaczęło lać. Natychmiast. Tyle szczęścia!
Niezrażeni tym faktem, ruszyliśmy ubitym szlakiem. Trasę mieliśmy zaplanowaną na jakieś 7-8 km. Niestety dość szybko natrafiliśmy na grupę zupełnie niehistorycznych drwali, którzy zatarasowali nam drogę. Trzeba było trochę zmienić plany i pójść w stronę, gdzie nie raziło tak współczesnością. Odbiliśmy zatem w las zdaliśmy się na nasz niezawodny zmysł orientacji. Co mogło pójść nie tak?
Szybko na szczęście wyszło słońce. Postanowiliśmy więc przeprowadzić test – czyj strój zapewnia najlepszy kamuflaż w leśnym poszyciu? Jak myślicie kto był zwycięzcą? Podpowiem, tylko że nie Bartosz…
Ruszyliśmy dalej, pokonując leśne dukty i pagórki, czekając niecierpliwie, aż ktoś się w końcu wywali na śliskich liściach. Niestety, nikt nie dostarczył takich atrakcji. Odkryliśmy natomiast, że patynki mają całkiem niezłe zastosowanie w trudnym terenie.
Trafiliśmy też na koryto wyschniętego strumienia, którym szliśmy przez czas jakiś. Bartosz wyszukiwał tropy zwierząt i opowiadał nam o sarnach i dzikach. W końcu jest specjalistą 😉 !
Idąc na przełaj przez las musieliśmy czasem omijać naturalne przeszkody, tu na przykład trafiliśmy na bardzo zachęcająco wyglądające trzęsawisko. Rozważaliśmy wrzucenie kogoś do środka, żeby dostarczyć zagwozdki przyszłym archeologom. Zabrakło chętnego, może następnym razem.
Bartosz ofiarnie postanowił sprawdzić jego głębokość. Był oczywiście asekurowany przez uczynnych kolegów….
Po jakimś czasie, gdy nasze stopy nasiąkły wodą a w brzuchach zaczęło burczeć, przystanęliśmy na przerwę pod osłoną paśnika. Podpłomyki, schabik z gruszeczką – jak podróżować to z klasą 😛
W trasie konieczne jest też uzupełnianie płynów. Nas ratowała „bardzo poręczna” tykwa XL wypożyczona od Arka.
W końcu, klucząc niemiłosiernie, wyszliśmy z lasu na drogę wiodącą do Reszla…
Nasz zamek jak zwykle prezentował się nad wyraz godnie, zwłaszcza bez zasłaniających przednią elewację rusztowań.
Po szybkim sprzątaniu od razu zabraliśmy się za przygotowanie wieczerzy. Każdy z nas dostał zadanie, aby upichcić coś sam w domu. Była więc jaglana polewka, schabik część dalsza, podpłomyki, ciasta i nieśmiertelne ziołowe ciasteczka. Acha …. i ogórek! Generalnie poszliśmy w węglowodany, więc dieta wyszła bardziej zimowa niż jesienna.
Długie polaków rozmowy nad kufelkiem, snuliśmy o naszych przyszłorocznych planach, o następnych wyjazdach do Reszla i co byśmy jeszcze chcieli w nim zdziałać. W końcu za rok wypada 15-lecie istnienia naszego bractwa! W końcu jednak wyszło całodniowe zmęczenie i zmorzył nas sen.
Rano panowie czuli się jakby nie do końca zregenerowani, panie natomiast wykazywały dalsze tendencje do przemieszczania się. Widziano je jak buszują po okolicznych zaroślach i po parku.
W końcu nadszedł jednak czas powrotu. Spakowawszy zatem manatki, zamknęliśmy drzwi na wieżę na 4 spusty i ruszyliśmy w długą drogę do domu. No dobra, niektórzy musieli tylko przejść przez ulicę 😉 . Mamy nadzieję, że w pełnej liczebności, Anguisy stawią się na zamku na wiosnę. Czas zabrać się za szycie i przygotowywanie sprzętów na przyszłoroczne szaleństwa. Kto wie, gdzie nas tym razem zagna?
Więcej leśnych zdjęć znajdziecie na naszym facebookowym profilu i w galerii Julki .
Zdjęcia w tym poście autorstwa Katarzyny Bonio i Julii Ciborowskiej